Osobniki należące do tego samego gatunku wchodzą często w skomplikowane relacje między sobą, często wrogie, ale często przyjazne, wykazując nawet działania altruistyczne i empatyczne. Zwierzęta z różnych gatunków traktują przedstawicieli innych w sposób pragmatyczny, starając się tak ułożyć wzajemne relacje, aby wyciągnąć z nich największe korzyści. Najczęściej, o ile to możliwe, obcoplemieńcy są traktowani jako żywność, często są też eliminowani jako konkurencja w walce o zasoby i terytorium, chociaż w określonych przypadkach korzystniejsze może być współżycie bez szczególnych kontaktów (komensalizm), albo nawet współpraca (symbioza).
Sąd Boży, rys. Tomasz Vetulani (2014)
Wydaje się, że człowiek nie różni się pod tym względem od innych zwierząt, z tym, że potrafi te zasady współżycia z innymi gatunkami dobrze określić. Taką starą formą koncepcji współżycia jest biblijne przykazanie, otrzymane jeszcze w Raju: „Czyńcie Ziemię sobie poddaną”. Analiza ludzkiego zachowania skłoniła jednak Ericha Fromma (1900-1980) do wyrażenia opinii, że charakterystyczną cechą naszego gatunku jest biofilia — pozytywne nastawienie psychologiczne do wszelkich tworów żywych1. Hipotezę biofilii rozwinął Edward O. Wilson (1929 – ), definiując ją jako poszukiwaną podświadomie łączność istot ludzkich z resztą życia2. Istnienie biofilii nie przesądziło od razu o naszym opiekuńczym nastawieniu do przyrody, ale niewątpliwie umożliwiło pojawienie się postaci głoszących konieczność miłości do zwierząt, których wspaniałą egzemplifikacją jest Giovanni Bernardone (1181-1224), znany ogólnie jako katolicki święty, Franciszek z Asyżu. Dopiero postawa takich jak Bernardone osób doprowadziła do istotnych zmian w naszym stosunku do zwierząt.
Nawet po udomowieniu początkowo zwierzęta były traktowane bez specjalnych sentymentów, jako źródło pokarmu i siła robocza. Jednak w procesie udomowienia nastąpił rozwój uczuciowych więzi między człowiekiem a pewnymi gatunkami, zwłaszcza tymi, które wykorzystano do bliskiej współpracy — koniem i psem, a w Indiach również słoniem. Te stosunki są oczywiście bardzo zależne od kultury. Koń i pies w pewnych cywilizacjach są traktowane przyjacielsko, natomiast w innych — cenione jako źródło mięsa. Wykorzystanie zwierząt jako producentów nabiału, siły transportowej, stróżów, towarzyszy polowań czy zwierząt bojowych doprowadziło też w wielu kulturach do bardziej empatycznego stosunku do nich. Zwłaszcza zwierzęta większe, których emocje potrafimy łatwo odczytać, zdobywają coraz wyraźniej we współczesnych cywilizacjach zachodnich status „braci mniejszych”, których życie jest godne szacunku, a dobrostan powinien w miarę możliwości być zapewniany. Od czasu powstania 190 lat temu Society for the Prevention of Cruelty to Animals, które status królewski i atrybut Royal otrzymało w 1840 roku od królowej Victorii, instytucje państwowe zaczęły zajmować się problemem okrucieństw, którym często z bezmyślności, egoizmu, a czasem sadyzmu, poddawane są zwierzęta. Powszechnie zaczęto uważać, że „zwierzę nie jest rzeczą”. Dobrze wiemy, że nawet dziś nie zawsze przeradza się to w ogólną praktykę.
Ewidentnie nasz stosunek do tego, co można zrobić zwierzęciu, nie jest jasny i jednoznaczny. Pomijając grupy wyjątkowo empatyczne, jak wyznawcy dźinizmu, którzy nie zabijają żadnych zwierząt, łącznie z bezkręgowcami, nasz stosunek do zabijania zwierząt zależy od tego, jak bliskie są nam ewolucyjnie, oraz w jakim celu są zabijane. W zasadzie prawie nikt nie czuje sprzeciwu wewnętrznego przy zabijaniu bezkręgowców, z wyjątkiem może pszczół, które w wielu kulturach mają status specjalny, a także, gdy zabijane są ze szczególnym okrucieństwem (chrząszcze nabijane na szpilki, mrówki przypalane lupą). Bezkręgowce uznawane za szkodliwe są tępione bez zahamowań, co często zresztą prowadziło do katastrof ekologicznych (np. masowe używanie DDT). Nie zwraca się przy tym w ogóle uwagi, czy stosowane pestycydy i sposoby zabijania są czy nie są bolesne dla szkodników. Śmierć muchy przyczepionej do lepu, śmierć z głodu i pragnienia, wydaje się być bardzo okrutną, ale nikogo to nie obchodzi, mimo, że słychać kwadransami brzęczenie schwytanego owada. Zapominamy, że mózgi niektórych bezkręgowców są stosunkowo duże (u karaczana liczy około miliona neuronów) i że złożone zachowanie tych zwierząt sugeruje, że odczuwają fizyczny ból i cierpienie.
Pszczoły w wielu kulturach mają status specjalny, rys. Kasia Maguda
Więcej refleksji może budzić śmierć kręgowców, a zwłaszcza ssaków. Zabijamy zwierzęta dlatego, że są szkodnikami, konkurując o pożywienie (np. myszy i szczury), że stanowią zagrożenie epidemiologiczne (też zwykle drobne gryzonie, ale również nietoperze, a niech się trafi epidemia wirusa — świńska czy ptasia grypa — lub priona — choroba szalonych krów — to kończy się to hekatombą w większości niezakażonych zwierząt domowych), że efekty ich istnienia pozostawiają nieestetyczne ślady (krety, gołębie), że mogą zagrażać naszemu zdrowiu i życiu (jadowite gady, ale także większe drapieżniki). Zwierzęta zabijamy też w celu wykorzystania ich ciał: głównie jako mięso, ale często też futro , skórę czy róg. Wreszcie zabijamy zwierzęta dla przyjemności, zaspokajając nasze instynkty łowieckie, chociaż często usprawiedliwiamy to w różny sposób, na przykład jako regulacje populacji.
W stosunku do małych szkodników, zwłaszcza gryzoni, jesteśmy całkowicie bezwzględni. Myszy i szczury zabijamy często w sposób, który musi powodować długotrwałe cierpienia, chociaż konanie następuje zazwyczaj w miejscach ukrytych. Łapki na myszy powodują uszkodzenie rdzenia i długotrwałe konanie, a trucizny stosowane do walki z gryzoniami, ze względu na to, że muszą być środkami o opóźnionym i powolnym działaniu (żeby zwierzęta nie orientowały się, że ich towarzysze spożyli zatruty pokarm) powodują również długotrwałą śmierć, najczęściej w wyniku skazy krwotocznej.
Bardzo wiele osób rozgrzesza się również całkowicie z zabijania zwierząt w celach konsumpcyjnych. Tutaj jednak istnieją zarówno różnice kulturowe, narzucające bądź całkowity wegetarianizm (hinduiści), bądź niedopuszczające stosowania w tym celu pewnych gatunków (w krajach Zachodu małpy, psy, często konie). Pojawia się też wyraźna tendencja, aby minimalizować cierpienia zwierząt związane z procesem ich uśmiercania (stąd protesty przeciw ubojowi rytualnemu). W naszej kulturze przeważająca część społeczeństwa akceptuje jednak w pełni zabijanie dużych i mniejszych ssaków w celach konsumpcyjnych.
W tym kontekście wydaje się rzeczą dziwną narastający protest przeciw stosowaniu zwierząt do badań naukowych. Łączy się to z nie bardzo zrozumiałą dla mnie falą niechęci do nauki w ogóle, a do opartej na dowodach medycynie, która — chociaż nie bez popełniania poważnych błędów — doprowadziła do znakomitego przedłużenia średniego czas przeżycia o 20 lat na przestrzeni XX wieku (z 55 do 75 lat). Taki atak przeciw szczepionkom („Chcesz się pozbyć dziadka — zaszczep go na grypę”), prowadzony niekiedy przez osoby z dobrą pozycją naukową, tyle, że nie w dziedzinie epidemiologii czy immunologii (warto pamiętać, że tytuł profesora nie jest tytułem uniwersalnym, i nawet wybitny i uhonorowany specjalista w jednej dziedzinie może być całkowitym dyletantem w drugiej — sam jestem tego przykładem), byłby zrozumiały jedynie wówczas, gdyby był sponsorowany przez ZUS, z nadzieją na skrócenie czasu wypłacania emerytury długowiecznym seniorom.
Wszystkie te rozważania umieszczam, aby zaprezentować list przygotowany przez profesorów Andrzeja Wróbla z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. Marcela Nenckiego i Andrzeja Szutowicza, przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Badania Układu Nerwowego3. List ten jest wyrazem sprzeciwu PTBUN oraz Komitetu Neurobiologii PAN w związku z sensacyjnym, bardzo dotykającym artykułem zamieszczonym w ostatniej „Polityce”, autorstwa niezależnego dziennikarza Eugeniusza Pudlisa4. Tekst związany jest z ostatnim projektem nowelizacji ustawy o zwierzętach wykorzystywanych w doświadczeniach.
Po przeczytaniu artykułu przeciętny czytelnik ma pełne prawo pomyśleć sobie, że my, uczeni, zabijamy i zadajemy cierpienie zwierzętom dlatego, że jest to dla nas przyjemnością. Obraz eksperymentatora wyłaniający się z tekstu jest daleki od prawdziwego — zmęczonego człowieka w białym fartuchu, który po wielogodzinnej pracy wychodzi z laboratorium znużony i raczej smutny, niż wesoły. Najlepszych z nas przy pracy trzyma chęć dokonywania odkryć, i liczymy, że wszystkie te odkrycia będą wykorzystane z pożytkiem dla ludzi i dla reszty biosfery, a pracujemy też dlatego, że wiemy, że jedyna informacja, która nie może być z pożytkiem wykorzystana, to informacja niedostarczona. I stąd chcemy, aby takich informacji niedostarczonych było znacznie mniej.
Problem etyczności badań na zwierzętach jest niezwykle istotny i w moim przekonaniu powinien być szeroko dyskutowany. Ale potencjalni uczestnicy debaty powinni zachować umiar i zdrowy rozsądek w doborze środków swoich wypowiedzi.
My, naukowcy, w odróżnieniu od części dziennikarzy czy polityków nie czujemy satysfakcji z tego, że kogoś pognębiliśmy, ośmieszyliśmy, zwichnęli czyjąś karierę. Tak samo nie cieszymy się z zadawania cierpień zwierzętom.
Piśmiennictwo
- Fromm E. Serce Człowieka. PWN 1996, oryg. 1964.
- Wilson E.O. (1984). Biophilia. Cambridge: Harvard University Press.
- Wróbel Andrzej, Szutowicz Andrzej: List do redaktora naczelnego tygodnika „Polityka” Jerzego Baczyńskiego, 10.11.2014.
- Pudlis Eugeniusz: Uwolnić króliki, „Polityka”, nr 45 (2983), 5.11 — 11.11.2014.
Post scriptum
Mój przyjaciel Piotr Popik, wybitny psychofarmakolog, jeden z moich uczniów, i żywy przykład na to, jak adept może prześcignąć mistrza, przesłał mi link do smutnej audycji w moim ulubionym radiu TOK FM. Panie Hanna Zielińska i Ewa Siedlecka, znane i cenione publicystki, wypowiadały się na temat projektu nowej ustawy o zwierzętach laboratoryjnych.
Załamało mnie to, że te inteligentne i elokwentne panie wydają się naprawdę sądzić, że badania naukowe prowadzi się tylko po to, żeby uczeni mogli zdobywać pieniądze z grantów i że to pazerność naukowców jest głównym motywem zadawania przez nich cierpień zwierzętom . Jest to chyba związane z przeniesieniem własnych profesjonalnych doświadczeń w sprawie działań przedstawicieli czwartej władzy w celu zwiększenia swoich wierszówek i sławy. Dziennikarze dla pieniędzy i rozgłosu potrafią zniszczyć niewinnych ludzi, rzucać fałszywe oskarżenia, niejednokrotnie przedstawiając niepełne lub fałszywe dowody. Ponadto tak manipulują publicznością, aby zwiększyć poczytność swojej gazety, słuchalność swojego radia, czy oglądalność swoich telewizji. Często działanie takie może powodować poważne szkody społeczne, czego przykładem może być kampania antyszczepionkowa czy akcja opóźniania czasu poddania dzieci obowiązkowi szkolnemu (wiadomo, że IQ człowieka jest tym wyższe, im wcześniej rozpoczął się i dłużej trwał okres jego edukacji).
Pogardliwy stosunek pań dziennikarek do badań podstawowych przeraża i świadczy fatalnie o ich zrozumieniu istoty nauki i poziomie nauk ścisłych i logiki w szkołach, w których odbierały wykształcenie. Postęp w leczeniu nowotworów zawdzięczamy nie pracom w wyspecjalizowanych instytutach do walki z rakiem fundowanych przez umierających milionerów, żądających poszukiwania na oślep „złotej kuli”, ale pracom podstawowym, na przykład nad odwrotną transkryptazą, za które uhonorowani Nagrodą Nobla zostali David Baltimore, Renato Dulbecco i Howard Temin w 1975 roku, a które to badania stały się później podstawą opracowania skutecznej terapii AIDS. Nawiasem mówiąc, Baltimore omal nie został zaszczuty przez dziennikarzy w początku lat 90., na podstawie niesłusznych oskarżeń.
Ewidentnie emocjonalne dziennikarki są szczególnie czułe w stosunku do myszy i szczurów specjalnie rozmnażanych i hodowanych jako zwierzęta laboratoryjne, a już nieco mniej dobrotliwe dla okrutnie i boleśnie zabijanych ich dzikich współplemieńców, trutych, gazowanych i upolowanych w łapkach na myszy, ani do zwierząt hodowanych na mięso. Jednym z zarzutów w dyskusji o proponowanej nowej ustawie o zwierzętach laboratoryjnych jest to, że znosi ona nakaz uzyskiwania zgody komisji etycznej na zabijanie zwierząt dla pobierania tkanek i materiału do badań (co jest jedną z metod redukcji zabijania i cierpień zwierząt laboratoryjnych, gdyż prowadzi do zastąpienia badań na żywym, czującym zwierzęciu badaniami in vitro). Ale wszystko jest w porządku, jeżeli każdy rolnik może zabić świnię, krowę czy nawet konia dla pobrania organów (mięso, podroby, krew) w celach konsumpcyjnych. Bardziej sympatyzuję z wegetarianami, którzy nie chcą śmierci zwierząt, ponieważ słusznie uważają, że odpowiednią żywność dla ludzi można uzyskać bez zabijania zwierząt (patrz Indie), niż z przeciwnikami wszelkich doświadczeń na zwierzętach, których celem jest znalezienie skutecznych sposobów podniesienia zdrowia społeczeństwa, chronienia go przed chorobami i przedwczesną śmiercią; w przypadku doświadczeń — niestety — alternatywy nie ma.
Panie dziennikarki sugerują, że to lobby tak zwanych „doświadczalników” chce okrutnego mordowania zwierząt, ponieważ czerpie z tego olbrzymie korzyści finansowe. Ich zdaniem uczeni pracują na zwierzętach, gdyż w ten sposób pozyskują granty (a zapomniały, że za to również otrzymują etaty), a prace naukowe piszą po to, aby uzyskać punkty do habilitacji. Nie mają pojęcia, na czym polega praca naukowa, co inspiruje młodych ludzi do poznawania świata. To tak, jak ja sugerowałbym, że dziennikarze nie myślą o dobru wspólnym, o służeniu społeczeństwu, o poczuciu misji. Jestem przekonany, że to właśnie poczucie swej roli społecznej kierowało panią Hanną Zielińską i Ewą Siedlecką, a nie chęć dorobienia do pensji czy zyskania popularności wśród słuchaczy za wszelką cenę. Uczeni też proszą o uznanie, że są ludźmi misji, a badania na zwierzętach powstały wieki przed systemem grantowym i współczesnymi wymogami na drodze kariery naukowej.
I bardzo przepraszam, ale trzeba choć trochę znać się na rzeczy. Od 58 lat pracuję w eksperymentalnej farmakologii i psychofarmakologii. Przeprowadziłem wiele doświadczeń, kończących się śmiercią zwierzęcia, a często wymagających zadania mu cierpień. Ani mnie, ani wszystkim, z którymi współpracowałem, nie sprawiało to radości czy satysfakcji. Wielu sprawiało to poważne problemy, chociaż prawdę mówiąc, następowało potem znieczulenie, podobnie jak u chirurgów, dla których setna amputowana kończyna nie jest takim przeżyciem, jak pierwsza. Ponadto nigdy nie widziałem ani nie słyszałem o przecinaniu zwierzętom strun głosowych po to, aby nie mogły wyrażać bólu czy dyskomfortu. Naprawdę, życie zwierzęcia laboratoryjnego jest zdrowsze i bardziej komfortowe niż życie psa czy kota w azylu.
Ćwierć wieku temu w czasopiśmie Wszechświat a 20 lat temu w Nauce uzasadniałem, dlaczego trzeba być ludzkim dla zwierząt laboratoryjnych. Nie odwołuję się tam do sentymentów, ale przytaczam dwa racjonalne powody. Po pierwsze, jeżeli chcemy przenosić doświadczenia ze zwierząt na ludzi, zwierzęta powinny znajdować się w warunkach podobnych do tych, w których znajdują się pacjenci. A więc maksymalny komfort, ograniczanie bólu tak, jak to tylko możliwe, unikanie stresowania zwierząt. Pamiętanie, że zwierzęta obserwują, czują lęk i ból, i podobnie jak pacjentom trzeba im tego maksymalnie zaoszczędzić. Drugi argument jest równie ważny — jeżeli nie potrafimy w sobie wzbudzić empatii do zwierząt, jeżeli zaczynamy zapominać, że one czuja podobnie jak my, jeżeli pozwalamy sobie na okrucieństwo, choćby tylko przez nieuwagę i zaniedbanie, degradujemy siebie samych. Fakt, że większość uczonych „doświadczalników” to po bliższym poznaniu ludzie wrażliwi, empatyczni i dobre funkcjonujący w społeczeństwie jest pośrednim dowodem, że nie są oni w stosunku do zwierząt okrutni.
Można byłoby podnieść tu wiele punktów. Fakt, że nie spotyka się osób z niepełnosprawnością wywołaną wirusem polio, fakt, że śmiertelność u dzieci spadła bardzo znacząco, fakt, że wiele osób żyje i funkcjonuje dzięki rozrusznikom serce (ileż zwierząt użyto do tych badań), fakt, że wiele osób dawno zmarłoby, i to w cierpieniach, gdyby nie nowoczesne leki, testowane na wielkich ilościach zwierząt jest — jak się wydaje — usprawiedliwieniem rozsądnego wykorzystywania zwierząt do badań naukowych.
I na koniec muszę powiedzieć, że chociaż zabiłem własnoręcznie wiele zwierząt laboratoryjnych, to uważam, że ich cierpienia i mój wysiłek został skompensowany przez to, że między innymi dzięki tym badaniom wiemy teraz więcej o mechanizmach działania leków przeciwdepresyjnych i mamy pewne metody przewidywania, czy badane związki mogą tak działać. Dzięki temu depresja może być skuteczniej opanowywana, a ludzie nią dotknięci mogą prowadzić normalne życie i nie chcą go sobie odbierać.
